Chłopaki!

Lilypie Fifth Birthday tickers Lilypie First Birthday tickers

Tuesday 10 March 2015

Najgorszy tydzień.

Bez wątpienia był to jeden z najgorszych tygodni mojego życia, a dla Dżuniora to już w ogóle.
Już teraz wiem, jak dziecko przechodzi rotawirusa. Wiem także jak przechodzi go osoba dorosła - to już z autopsji.
Panicz cierpiał bardzo, prawie cały tydzień, a ja umierałam ze strachu żeby się nie odwodnił. Koszmar. W szczegóły się wdawać nie będę, bo to nie miejsce po temu. Ale mam drgawki nerwowe na samo słowo rotawirus.

W zeszłym tygodniu wybraliśmy się do lekarza. Wizyta jak wizyta, Panicz nienawistnie łypał na doktorka od samego wejścia, coś nie ma zaufania do tego typu ludzi. Nie powiem że do białego fartucha, bo tutejsi lekarze ich nie noszą. Ale generalnie gabinet lekarski nie napawa Dżuniora optymizmem.
A więc dziecko się zasępiło, i pewnie trwałoby dalej w tym stanie, gdyby doktorek nie wyrwał się był z łapami. Ale się wyrwał nieszczęsny. Panicz zareagował dziką awanturą na macanie paluszków, osłuchiwanie, zaglądanie do gardła i uszu. Wśród wrzasków lekarz próbował przekupić go naklejką, pokazał cały arkusz, ze zwierzątkami. Został brutalnie zignorowany. Wrzask ustąpił dopiero wtedy gdy młody wyswobodził się z żelaznego uścisku tatusia i schronił w moich ramionach. Tatuś wysłuchał porad i zaleceń, pobrał recepty, pogaworzył jeszcze z lekarzem, i nadszedł luby dla Dżuniora moment przywdziania czapki i kurtki. Co niechybnie, o losie szczęśliwy, oznaczało opuszczenie gabinetu.
Panicz odzyskał rezon, uśmieszek zawitał na buzi. Dopiełam mu kurtkę, tatuś powstał z krzesełka i podążyliśmy do wyjścia. I w tym momencie dziecię wyrwało od drzwi i leci do lekarza. Zgłupiał, myślę. Ale nic, we trójkę z doktorkiem czekamy co dalej. Panicz zgrabnie ominął lekarza, wspiął się na paluszki i zaczął grzebać mu na biurku. Odnalazł arkusz naklejek, zabrał jak coś co mu się bezwzględnie należy i ruszył do drzwi. Tu nas odblokowało, doktorek bowiem nie zamierzał się rozstawać z CAŁYM arkuszem. Tu znowu nieco obruszylo się dziecko. No bo jak to. Obiecał!
Jakoś udało się w końcu wyjść z jedną tylko naklejką, ale wątpię żeby młodego niechęć do doktorów zmalała. Raczej wprost przeciwnie :P



Dziecko ozdrowiało w sobotę, dzień po odebraniu wyników badań. Oddał atrakcje zdrowotne tatusiowi. Oraz mnie. Tatuś chorował w niedzielę. Ja miałam mniej szczęścia i rozłożyłam się w poniedziałek, kiedy z młodym byłam sama w domu cały dzień.
I nie pisałabym o tym, bo to paniczowy blog, ale ten poniedziałek bardzo nam się udał. Znaczy ja spędziłam go na łożu boleści, ale Dżunior bardzo się wykazał. Był niezwykle grzeczny, ładnie się bawił, z uśmiechem siostry miłosierdzia próbował mi wciskać do ust a to kawałek bułeczki, a to słonego paluszka, a to słomkę z piciem. I nawet sie nie obraził jak nijak nie byłam w stanie przełknąć tej troski ;) jeśli coś chciał, to spokojnie czekał aż się zwlekę z wyrka, a i nie chciał zbyt często. 
Jako, że już dziś mi o wiele lepiej, to i Paniczowi ta grzeczność jakoś tak automatycznie spadła ;)
A z innej beczki, to w ciągu dwóch dni zleciało mi ponad trzy kilo. Cudownie osłodziło mi to cierpienia :3
Szkoda tylko ze Panicz tak sie musiał wycierpieć :/

No comments:

Post a Comment