Chłopaki!

Lilypie Fifth Birthday tickers Lilypie First Birthday tickers

Wednesday 23 July 2014

O wyższości łyżeczki nad łopatką, oraz co jest podejrzanego z brokułem?

Łopatka i wiaderko to sprzęty nudne i przereklamowane. Zdaniem Dżuniora. Niewarte uwagi i zaglądania do piaskownicy. Dziś jednakowoż piaskownica wróciła do łask, a to za sprawą wyposażenia jakie synuś wyniósł mi z kuchni. Dżunior pochłonięty przez jakiś czas zabawą - to lubię! ;)





W ogóle dziś radosny nam dzień nastał, me matczyne zszargane nerwy w wiecznie nieukojonych palpitacjach że panicz nie jada wystarczająco, oraz zbyt monotonnie, oraz że za mało odżywczo, i że nie lubi zup - no więc dziś nerwy te odsapnęły. Poczyniłam kolejną próbę warzywną zakończoną sporym, choć niekompletnym sukcesem.



Myślę że zadziałał kojący spokój ogródka, miły cień pod parasolem, i dobrze usposobiony Dżunior. Warzywka lekko posoliłam i gęsto wymiziałam w maśle i jak się okazało w prostocie siła. W sensie jeśli mówimy o marchewce i kalafiorze. Na widok brokuła panicz zrobił się bardzo podejrzliwy, obejrzał, powąchał i odmówił po oględzinach konsumpcji. Ale zrobił to nader sprytnie i taktownie - po prostu jedząc marchewkę i kalafiorka, jakby od niechcenia i mimochodem brokułem nakarmił mnie. I tak to się dowitaminizowaliśmy. Szczerze mówiąc prostota posiłku i mnie przypadła do gustu, i tak kombinuję aby podobny zestaw przyrządzić na obiad wszystkim. Chyba tylko po to żeby zobaczyć jak Dżuniorowy tatuś oraz wujek uciekają w popłochu przez okno ;D






Tuesday 22 July 2014

Szok i niedowierzanie ;)

A to w związku z pogodą za oknem. Ja wiem, że się tak dziwuję co wpis. Ale wierzajcie, mam swoje powody ;D Jest gorąco. Po prostu. W życiu bym nie przypuszczała że dziecko będę ściągać ze słońca koło południa dla bezpieczeństwa, a ściągam ;) i na drugą turę wychodzimy popołudniu. 
Dziś w tej drugiej turze było chlapanie wodą z tatusiem i psem (wuj kategorycznie odmówił współpracy ), natomiast rano urządziliśmy z synkiem coś na kształt wakacji zagranicznych, był basen, kocyk, parasol... Brakowało tylko drinków z palemką, choć też niezupełnie. Bo Dżunior z nagła odkrył miłość do napojów. Dziecko które ponad półtora roku nie przyjmowało dobrowolnie płynów, nagle się odblokowało na maksa. Tak, wiem, pogoda pomogła ;) W każdym razie, wracając do drinków, to dziś młody panicz popijał kubeczek za kubeczkiem sok malinowy z wodą. Więc właściwie i drinki były...
I nasze Rodos - Rodzinny Ogródek Domowy Ogrzewany Słonkiem ;) hehe (prawidziwe Rodos może w końcu w przyszłe wakacje??):






W końcu Dżuniorowi znudziło się plażowanie, i, jak to on ostatnio - zarządził odwrót, a raczej odjazd ;)


Aby nie płoszyć gawiedzi, przywdzialiśmy mniej plażowe ciuszki i ruszyliśmy, cóż było robić. Pchanie rowerka w taką pogodę, nawet jeśli siedzi na nim tak uroczy cyklista, jest truuuudne. Baaaardzo..... Ale jakoś dałam radę, a i Dżunior ukontentowany wielce przejażdżką był :)







Monday 21 July 2014

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda.

Fantastyczne lato mamy, już drugi rok z rzędu właściwie. Chyba przestanę nazywać ten kraj krainą deszczowców hihi ;)
Dżunior w swoim żywiole, niestrudzon przez lato biegnie. Albo jeździ ;) 
Rower postał sobie nieużywany trzy ostatnie miesiące, zastanawialiśmy się co zrobić z gratem zawalidrogą skoro panicz podarki nie docenił. Okazuje się że nie doceniał do czasu, w weekend coś mu odśmigliło i od przedwczoraj każe się wozić na przejażdżki. Tak po prostu, wychodzi do ogródka, dosiada rumaka i zarządza odjazd. Opiera stópki na podnóżku bo do pedałów jeszcze niekoniecznie sięga, trzyma się kierownicy, i wio. Bardzo jest z siebie dumny. Ostatnio zwracał uwagę na dzieci na podobnych rowerach podczas spacerów i myślę że pozazdrościł i dlatego się przełamał ;) Teraz inne dzieci mogą patrzeć zazdrośnie na panicza, a co! ;)



Zastanawiam się w ogóle nad koniecznością posiadania wózka, i chyba już za długo nam nie posluży. Pakuję Dżuniora tylko wtedy gdy szybko muszę gdzieś dojść, albo jak idę na większe zakupy - jest gdzie je schować. Tak to młody zgrabnie posuwa sam, w piątek zapięłam go w szeleczki i wyruszyliśmy w daleką trasę autobusem i dwoma pociągami. Dżunior spisał się na medal, jak miał iść to szedł, w środkach komunikacji siedział przepisowo, a to wyglądając przez okno, a to popijając soczek, a to oglądając Tomka u mnie w telefonie. Dopiero w mieście spotkaliśmy się z tatusiem i wózkiem ;) gdzie panicz raczej długo nie wysiedział i tak, bo miał ciekawsze rzeczy do robienia. Poszliśmy zwiedzać, synuś wniebowzięty atrakcjami, tylko paluszek mu latał tak starał się nam wszystko pokazać ;D









W innej zaś sali było nie mniej ciekawie, bo można był własnoręcznoe przeróżniste ciekawe doświadczenia naukowe porobić. I Dżunior robił, oj robił :>





Było i coś mega, jak Dżunior z tatusiem podnosili prawdziwy samochód, i świetnie im szło


I było coś przerażającego, na tyle że panicz ledwo postawił stopę, ale nie wszedł dalej ;)


Chyba przegapiłam moment w którym młody zaczął się obawiać nieznanego, czy też wysokości, albo wejścia gdzieś tam. Jak również nie wiem kiedy dokładnie zaczął się lękać obcych. Jeszcze parę miesięcy temu leciał gdzie popadło, nie patrzył pod nogi ani przed siebie, liczyło się żeby było szybciej i wyżej. Inni ludzie też nie robili na nim wrażenia. Teraz dużo bardziej trzyma się przysłowiowej maminej spódnicy, ogląda się czy jestem, czy wręcz chowa za mnie jak ktoś obcy zagada. Stał się nie wiedzieć kiedy po prostu... ostrożnym, rozsądnym małym chłopcem :)

Acha, jeszcze w sobotę odwiedziliśmy centrum sensoryczne, o którym czytałam już parę miesięcy temu tylko nam po drodze nie było. Nieco się rozczarowałam, po tego typu miejscu spodziewając się czegoś lepszego. Lepszych stymulatorów, większych sal, w ogóle. A tu dwa małe pokoiki plus sala zabaw, w pokoikach specjalnie nic takiego, swiecące kabelki, podświetlane piłeczki, rurka z bąblami... Plus parę wczesnych niemowlaczków z mamusiami. Mamusie były wyraźnie nastawione na silną stymulację tych maleństw no i Dżunior wraz ze swym temperamentem i ciekawskością nie za bardzo miał szansę sam skorzystać z dobrodziejstw pokoików ;) plus nieco na początku obawiał się panującego tam półmroku ;)
Uratowała nas sala zabaw, fotka tylko jedna, z ukrycia, bo nie można było focić ;) ale przynajmniej taka pamiąteczka jak tatuś z synkiem zjeżdzali razem z taaaaaakiej wielkiej zjeżdzalni ;) młody po schodach na górę zasuwał jak stary, szybciej od tatusia :D


Tyle to się u nas dzieje ostatnio, mnóstwo czasu też spędzamy w ogródku. Pogoda nas rozpieszcza więc wstyd by było w domu siedzieć ;)




















Thursday 17 July 2014

Jeśli humor to tylko na słonku, na słonku...

Nie trzeba mnie przekonywać że mieszkańcy krajów gdzie rzadziej dociera słońce są bardziej podatni na depresję. 
No, ale dziś piękny dzień, więc humory super i byle do przodu. Chwilowo w domu, bo Dżunior odsypia aktywne przedpołudnie, ale już a planami na popołudniowe wyjście. Jutro też ma być tak pięknie i przydałoby się zaplanować jakąś wycieczkę... Tyle że tu akurat trochę nam bruździ chwilowy brak funduszy ;)
Dziś sobie już poleźliśmy do dalekiego parczku, który to nie dość że daleko to dramatycznie pod górkę biegnie. Zmachaliśmy się ogromnie, ja pchając pod górkę wózek z paniczem, a panicz - bo w bezpiecznych miejscach pod górkę wdrapywał się sam. Do momentu kiedy zażądał kategorycznie siedzenia, napitku i drożdżówki ;) Ale swoje przełaził, nie da się ukryć. 




Z wczorajszych zakupów przywieźliśmy dziecku kolejne drewniane puzzle, Dżunior jest ich wielkim amatorem. Fantastycznie się wtedy zajmuje, i co najważniejsze bezbłędnie dobiera pary i układa klocki tam gdzie pasują. Uwielbiam na to patrzeć. Mniej uwielbiam wyciągać kawałki spod sofy, gdzie też "same się" gubią. Niestety większość układanek mamy niekompletnych, słabo panuję nad pilnowaniem gdzie młody panicz wciska elementy. A swoje skryjówy ma ;)

Przymierzam się do kupna nocniczka. Zawsze powtarzałam że czekam aż panicz będzie gotowy, i ostatnio kiedy obserwuję jak doskonale dużo młody rozumie, jak poproszony o coś bezbłędnie to robi - myślę że powoli i bez nacisku można przedstawić mu nowy sprzęt. I zobaczymy co on na to ;) Pieluszki mi nie wadzą, to zresztą spora wygoda, a już od jakiegoś czasu panicz poproszony sam przynosi co potrzeba, sam się kładzie do zmiany, sam wyrzuca pieluszkę... Ale nie jest to powód żeby nie pozwolić mu spróbować czegoś nowego ;)






Sunday 13 July 2014

I już prawie po weekendzie...

.... a był ci on wyjątkowo obfitujący w atrakcje ;) plusem wspaniałej pogody był jeden minus - a mianowicie niezła duchota troszku nas otępiająca, ale jakoś daliśmy radę ;) tyle że relacja dziś dopiero, kiedy można wreszcie wyjść z marazmu, palce nie puchną i znów da się żyć ;)
W piątek było morze, gdzie Dżunior fantastycznie się bawił. W tym miejscu byliśmy rok temu, wtedy młody panicz nieco spał, nieco się nudził, nieco rozglądał. W tym roku korzystał namiętnie z dostępnych atrakcji, a bawić się zaczął już w pociągu. 

Kubuś GO! No to go ;)



No a potem...
O mój borze, morze ;)


I taaakie wielkie pióro mewy ;)


Jako i sama mewa...


I oczywiście najlepsze na koniec ;)



I do odważnych świat należy :)



W sobotę natomiast ruszyliśmy w stronę zieleni, wyprawa była mega męcząca acz Dżunior specjalnie nie narzekał. Nowa miłość - soczek Kubuś po raz kolejny pomógł na znój i niewygodę, tośmy kilometrów natrzaskali :D

Mam trawkę!


Tu też coś mam


Czekaj czekaj nie uciekaj



Dziś natomiast zwieńczyliśmy weekend wycieczką do salonu samochodowego, jako że przymierzamy się do kupna nowego auta należy się rozpatrzeć. Młody panicz rozpatrywał się namiętnie i z werwą, siedział za kółkiem wielu samochodów, i tylko trudno stwierdzić który podobał mu się najbardziej. Śmiem twierdzić że gdyby to od niego zależało to wziąłby wszystkie :P

No i zaraz już po weekendzie będzie :P
















Thursday 10 July 2014

Wyprawa.

Dziś pogoda dopisała na tyle, że zdecydowałam się na całodzienną wyprawę z Dżuniorem. Zazwyczaj popoludniową drzemkę ma w domu - bo tylko w swoim łóżeczku mocno i porządnie się wysypia, zazwyczaj ponad dwie godziny. Na dworze już tak od dawna nie umie. No, ale dziś na prawdę było pięknie, powodowana nostalgią spakowałam do torby kanapki i hajda ;) Po drodze jeszcze soczek dla dziecka, chociaż panicz z tych niepijących, to tak, żeby był...
Wyprawa była długa, nogi schodziłam, panicz trochę na nogach, trochę odpoczywał, a jak padł i zasnął to na całe 20 minut :P
Urządziliśmy też sobie piknik, i tu Dżunior był niezrównany. Odeszły w niepamięć już czasy gdy latałam z butelką z mlekiem, zastanawoając się gdzie ją podgrzać. I nawet czasy słoiczków i łyżeczek po torbie dzwoniących. Ach. Dziś młody panicz dostał do rąk kanapkę z szynką, serem i sałatą, i odgryzając sobie po kawałeczku po prostu ją zjadł ;). Następnie pobrał podaną mu flaszeczkę Kubusia, i sam zupełnie ją opróżnił. A że byłam pewna że napitkiem pogardzi i się sama załapię, to mnie suszyło aż dużo później sklep dopadłam ;)



Wzmocniwszy się solidnie, panicz pognał na plac zabaw, a że trafiliśmy na zupełnie nowy, przedtem nieodwiedzany, to miał co zwiedzać :)





Po placu zabaw zaliczyliśmy jeszcze las, gdzie Dżunior zażył swej jakże długiej drzemki i powoli zaczęliśmy wracać do miasta, by pojawić się w domu baaardzo późnym popołudniem.
Syneczek od pół godziny próbuje zasnąć... A mnie się naiwnie wydawało że zajmie mu to góra 10 minut dzisiaj ;))







Wednesday 9 July 2014

Wesoło nam, jak zawsze ;)

Co by się nie działo, Dżunior im starszy, tym dostarcza nam więcej rozrywek i radości. Nie jest już tak nieskomplikowanie przewidywalny, a jak zaskakuje to już na maksa ;)
Wczoraj kupił sobie piłkę. Oglądał te piłki na wystawie już od jakiegoś czasu jak chodziliśmy w tę okolicę na spacer, wczoraj natomiast weszliśmy do sklepu, młody panicz wyjął piłę z kosza i pomaszerował do kasy. Na moją sugestię że trzeba zapłacić, wyciągnął po prostu rękę po pieniążek. Do tej pory moneta kojarzyła mu się tylko z wrzuceniem jej do jeżdżącej zabawki. A tu proszę. Tak czy siak przy kasie dał panu piłkę do zapakowania w torebkę, za to nagle poczuł żal do rozstania się z pieniążkiem. Cóż z tego, kiedy nieczuły kasjer tak czy inaczej wyłuskał monetę z paniczowej zaciśniętej piąstki, szybciutko czyniąc na szczęście wymiankę na siatkę. W związku z tym Dżunior jednak przebolał stratę, pobrał zakupy i wyszliśmy ze sklepu. Gdzie panicz bynajmniej nie oddał mi siateczki, słusznie uznając że należy do niego...


Dopiero w domu, w ogródeczku, pieczołowicie odpakował piłkę, żeby wypróbować zakup ;)

Dziś już piłka nie była aż tak istotna i na tapetę powrócił nasz ostatni problemik ;) Mianowicie w ogródku mamy krzaczki owocowe. Niedużo, ale zawsze coś. Ostatnio Dżunior skumał, wszakże słusznie, że te krzaczki nie są takie zwyczajne, o nie. Bo mają owocki ukochane, w dodatku doskonale w zasięgu paluszków. Szkopuł tkwi w fakcie, że owoce są jeszcze niedojrzałe. 
Na truskawki się nie załapaliśmy, panicz wybrał szybciutko i te dojrzałe i te jakby mniej. Od przedwczoraj udało się urwać kilka prawie dobrych owoców agrestu. Ale i agrest, i porzeczki zdecydowanie potrzebują jeszcze troszkę czasu w spokoju, a Dżunior odbiera to jako osobisty afront. Że mu niby żałujemy czy coś... I dlategoż uznał że szczęściu trzeba pomóc i częstować się samemu. I tu dochodzę do clou opowiastki - przebywanie z synkiem w ogródku to ból, polegający na odganianiu natręta kolejno od agrestu - jeszcze twardego (panicz chrupie twardy i uważa że pycha), czrnej porzeczki - jest zielona, oraz dwóch czy trzech ocalałych truskawek - również jeszcze zielonych. Zabawa to średnia, bardzo średnia.

Więc żebyśmy się zanadto nie frustrowali, latamy na spacerki, z daleka od krzaczków. Ja latam przed południem, a dziś po południu na przykład przyłączył się jeszcze tatuś. Dżunior, jak wiadomo, posiada niespożytą energię, więc mu dziś zafundowaliśmy nieco wspinaczki. Sądząc naiwnie że się zmęczy.. Zażąda na rączki.. Szybciej zaśnie.. Płonne nadzieje nasze. Jak sądzę, dziecko to można w Tatry zaraz zabrać i zdobędzie własnonożnie niejeden szczyt. Wytrzymały i niemarudny w chodzeniu w każdym razie jest. Bo i rano poszliśmy bez wózka na długi, długi marsz i wieczorkiem zdobywał góry jak stary. 









Po takiej wyprawie jeszcze miał wystarczająco dużo wigoru żeby pomóc tatusiowi w przyprowadzeniu kosza na posesję, tym bardziej że tatuś nieco się zmęczył górkami ;)


Po tym wszystkim dziecię, od godziny już, opowiada coś po swojemu leżąc w łóżeczku i zasnąć nie mogąc ;P