W ogóle dziś radosny nam dzień nastał, me matczyne zszargane nerwy w wiecznie nieukojonych palpitacjach że panicz nie jada wystarczająco, oraz zbyt monotonnie, oraz że za mało odżywczo, i że nie lubi zup - no więc dziś nerwy te odsapnęły. Poczyniłam kolejną próbę warzywną zakończoną sporym, choć niekompletnym sukcesem.
Myślę że zadziałał kojący spokój ogródka, miły cień pod parasolem, i dobrze usposobiony Dżunior. Warzywka lekko posoliłam i gęsto wymiziałam w maśle i jak się okazało w prostocie siła. W sensie jeśli mówimy o marchewce i kalafiorze. Na widok brokuła panicz zrobił się bardzo podejrzliwy, obejrzał, powąchał i odmówił po oględzinach konsumpcji. Ale zrobił to nader sprytnie i taktownie - po prostu jedząc marchewkę i kalafiorka, jakby od niechcenia i mimochodem brokułem nakarmił mnie. I tak to się dowitaminizowaliśmy. Szczerze mówiąc prostota posiłku i mnie przypadła do gustu, i tak kombinuję aby podobny zestaw przyrządzić na obiad wszystkim. Chyba tylko po to żeby zobaczyć jak Dżuniorowy tatuś oraz wujek uciekają w popłochu przez okno ;D
No comments:
Post a Comment