Ale jest świetnie. Mój duży syn słuchający Brzechwy, kibicujący Reksiowi, decydujący co zje i kiedy, robiący fantastyczne maślane ciasteczka... I ten moment, gdy tatuś Dżuniorowy przekracza próg domu a młody rzuca wszystko i pędzi pochwalić się tym co zdziałał w ciągu dnia. Dziś prosto od progu zaciągnął tatusia do stołu żeby pokazać jake ciastka napiekł. Szczęka mi opadła, bo piekliśmy rano, a on o 17 doskonale pamiętał co, komu i dlaczego ma pokazać, i przyjąć należne pochwały :D
Fantastyczne zabawy. Przemyślane budowle, mega wysokie wieże, długie pociągi, samochody. Na to się fantastycznie patrzy i takoż bierze udział. Cudowny czas, za którym właściwie tęskniłam kiedy Dżunior był całkiem malutki. Teraz to już nić porozumienia, wspólne celowe działania i odkrycia.
Wielka nasza przyjaźń ze stadem kaczek, które widząc nas idą nam na przeciw, i potem prawie depczą nam po butach w oczekiwaniu na porcję chlebka ;)
Cotygodniowe play grupy. A na ostatniej, w zeszłym tygodniu prawie się poryczałam jak dzieć mi się przytulił do obcej pani. Oraz po raz pierwszy chyba złapał porządny kontakt z dziećmi, biegał i bawił się z nimi. A ja siedziałam w kąciku, taka samiutka i opuszczona ;)) I dopiero poczułam jak dziecko mi dorasta i już nie potrzebuje mnie i tylko mnie. Ja wiem, to ważny etap w rozwoju, aczkolwiek nieco bolesny dla mnie ;)
Mam tych wzruszeń i doznań pod dostatkiem każdego dnia, i czuję mocno jak ważne i cenne jest to co przeżywam, obserwuję. Bezcenne. A gdzieś obok jest ta kropla jakiegoś smuteczku, przemijania, strachu, głównie o nasze zdrowie. Żebyśmy zdrowi byli, Dżunior przede wszystkim. Cała reszta radości i smutasów jest po prostu ok, tak jak być powinna :)
No comments:
Post a Comment