Chłopaki!

Lilypie Fifth Birthday tickers Lilypie First Birthday tickers

Sunday 30 November 2014

Prawie Grudzień :)

Ale jeszcze machnę sobie notkę na koniec listopada, a co ;)
Chociaż my już w sumie grudniowo, gromadzimy powoli zapasy na "pod choinkę" dla Dżuniora, idzie nam niestety aż za dobrze i już właściwie powinniśmy zakończyć na tym etapie rozmowy z szanownym Mikołajem. W tym roku idziemy w lego, najlepiej z dużą ilością wagonów ;)
Powoli też zaczynamy z Paniczem wyżywać się plastycznie na okoliczność świąt. Kupilam segregator i koszulki i planuję powoli zmieniać wystawę jego prac na nieco bardziej kompatybilne z dekoracjami świątecznymi - które u nas już tradycyjnie od szóstego grudnia. 
I tu mały problem, bo nie chcę żeby Dżunior tworzył abstrakcje. Więc śnieżne dzieła odpadają - młody nie zna śniegu. Mikołaj to raczej podejrzany przebieraniec, chwilowo daruję nam ten temat. Dżunior dobrze kojarzy w zasadzie tylko choinkę, podziwia je po marketach już prawie od miesiąca ;) Więc zaczynamy od tegoż drzewka :)
Znów, jak przed laty, tak wyraźnie rysują mi się pory roku, poszczegôlne miesiące. Oznaczane czy to chodzeniem boso po trawie, czy zbieraniem kasztanów i liści, czy też klejeniem kolorowych choinek :) Taki rytm, oswajanie rzeczywistości, powtarzalne rytuały bardzo potrzebne są dzieciom, chociaż moim zdaniem i dorosłym. To przynosi ukojenie, że wszystko jest po prostu tak jak powinno, po kolei. Że po śnieżnych gwiazdkach i choinkach przyjdzie czas na klejenie forsycji z bibułki, potem na malowanie jaj, i tak dalej. Po to, moim zdaniem też ma się dzieci. Żeby przypomnieć sobie ten zapomniany i przykurzony dorosłością rytm. 
No, blog o Paniczu a ja tu filozofuję jak wieszczka powiatowa ;)
Dżunior o rytmach nie myśli zapewne, a jego rytm odmierza dalej stukot lokomotywy i wagonów. 
Ukochał sobie zdecydowanie rutynę. I to widać na każdym kroku w ciągu dnia. Z otwartego, nieznającego strachu maluszka stał się nieco nieśmiałym, nie podejmującym niepotrzebnego ryzyka młodzianem. Obcy na horyzoncie oznacza natychmiastowe przylgnięcie do mojej nogi. Moje wyjście z psem wieczorem jest ok, bo jest codziennie, bo pies idzie siusiu, bo to normalne. Natomiast niespodziewane wyjście taty do sklepu to nowość, zła i paskudna. Okupiona łzami i zadławieniem się spożywaną właśnie kluseczką. Po prostu. Taki etap. Było inaczej, teraz jest tak. Etap trudny dla młodego, i dla mnie też. Bardzo. 
Od dwóch dni podstawowym pożywieniem są rodzynki. Bo tak. I masło, skrupulatnie zlizywane z chleba. Chleb natomiast ble. 
Małpie naginanie reguł. To co było oczywistością, staje się okazją do wypróbowania czy dalej jest tą oczywistością. 
Patrzę na Dżuniora i duma mnie rozpiera, że jest takim fantastycznym facetem :) No, może tylko te jego niepokoje bym mu zabrała, żeby się tak biedak nowościami nie stresował...

No comments:

Post a Comment