Chłopaki!

Lilypie Fifth Birthday tickers Lilypie First Birthday tickers

Wednesday 9 July 2014

Wesoło nam, jak zawsze ;)

Co by się nie działo, Dżunior im starszy, tym dostarcza nam więcej rozrywek i radości. Nie jest już tak nieskomplikowanie przewidywalny, a jak zaskakuje to już na maksa ;)
Wczoraj kupił sobie piłkę. Oglądał te piłki na wystawie już od jakiegoś czasu jak chodziliśmy w tę okolicę na spacer, wczoraj natomiast weszliśmy do sklepu, młody panicz wyjął piłę z kosza i pomaszerował do kasy. Na moją sugestię że trzeba zapłacić, wyciągnął po prostu rękę po pieniążek. Do tej pory moneta kojarzyła mu się tylko z wrzuceniem jej do jeżdżącej zabawki. A tu proszę. Tak czy siak przy kasie dał panu piłkę do zapakowania w torebkę, za to nagle poczuł żal do rozstania się z pieniążkiem. Cóż z tego, kiedy nieczuły kasjer tak czy inaczej wyłuskał monetę z paniczowej zaciśniętej piąstki, szybciutko czyniąc na szczęście wymiankę na siatkę. W związku z tym Dżunior jednak przebolał stratę, pobrał zakupy i wyszliśmy ze sklepu. Gdzie panicz bynajmniej nie oddał mi siateczki, słusznie uznając że należy do niego...


Dopiero w domu, w ogródeczku, pieczołowicie odpakował piłkę, żeby wypróbować zakup ;)

Dziś już piłka nie była aż tak istotna i na tapetę powrócił nasz ostatni problemik ;) Mianowicie w ogródku mamy krzaczki owocowe. Niedużo, ale zawsze coś. Ostatnio Dżunior skumał, wszakże słusznie, że te krzaczki nie są takie zwyczajne, o nie. Bo mają owocki ukochane, w dodatku doskonale w zasięgu paluszków. Szkopuł tkwi w fakcie, że owoce są jeszcze niedojrzałe. 
Na truskawki się nie załapaliśmy, panicz wybrał szybciutko i te dojrzałe i te jakby mniej. Od przedwczoraj udało się urwać kilka prawie dobrych owoców agrestu. Ale i agrest, i porzeczki zdecydowanie potrzebują jeszcze troszkę czasu w spokoju, a Dżunior odbiera to jako osobisty afront. Że mu niby żałujemy czy coś... I dlategoż uznał że szczęściu trzeba pomóc i częstować się samemu. I tu dochodzę do clou opowiastki - przebywanie z synkiem w ogródku to ból, polegający na odganianiu natręta kolejno od agrestu - jeszcze twardego (panicz chrupie twardy i uważa że pycha), czrnej porzeczki - jest zielona, oraz dwóch czy trzech ocalałych truskawek - również jeszcze zielonych. Zabawa to średnia, bardzo średnia.

Więc żebyśmy się zanadto nie frustrowali, latamy na spacerki, z daleka od krzaczków. Ja latam przed południem, a dziś po południu na przykład przyłączył się jeszcze tatuś. Dżunior, jak wiadomo, posiada niespożytą energię, więc mu dziś zafundowaliśmy nieco wspinaczki. Sądząc naiwnie że się zmęczy.. Zażąda na rączki.. Szybciej zaśnie.. Płonne nadzieje nasze. Jak sądzę, dziecko to można w Tatry zaraz zabrać i zdobędzie własnonożnie niejeden szczyt. Wytrzymały i niemarudny w chodzeniu w każdym razie jest. Bo i rano poszliśmy bez wózka na długi, długi marsz i wieczorkiem zdobywał góry jak stary. 









Po takiej wyprawie jeszcze miał wystarczająco dużo wigoru żeby pomóc tatusiowi w przyprowadzeniu kosza na posesję, tym bardziej że tatuś nieco się zmęczył górkami ;)


Po tym wszystkim dziecię, od godziny już, opowiada coś po swojemu leżąc w łóżeczku i zasnąć nie mogąc ;P






No comments:

Post a Comment