Dziś po południu wybraliśmy się do sklepu. Takiego turystycznego, z ekwipunkiem na kemping, jako że dżuniorowemu tatusiowi zamarzył się plecak. Młody, słysząc że jedziemy do sklepu, zagarnął leżące na stole bezpańsko miedziaki i był gotowy do wyjścia. Zapytany, potwierdził że jedzie sobie kupić coś dużego. I dlatego zabrał pieniądze. W sklepie tatuś marudził przy plecakach, a panicz ruszył na łowy.
Znalazł upragnioną rzecz dość szybko. Zieloną, emaliowaną, turystyczną miskę. Za nic nie dał sobie wyperswadować wyboru, miska jest mu niezbędna, będzie jadł z niej zupkę. Przewidując nasz opór co do zakupu wymachiwał przekonująco gotówką zabraną z domu, że on ma pieniądze przecież, nie musimy się dokładać, sam sobie miskę kupi. Tośmy z mężem skapitulowali, zacukani sytuacją, uporem dziecka które raczej z zasady w sklepie się nie upiera, nie żąda, daje sobie wytłumaczyć. Zielona emaliowa miska urosła do rangi zakupu miesiąca, co najmniej. Mąż nieco roztargniony sytuacją wybrał sobie w końcu plecak i ruszyliśmy do kasy. Tata z plecakiem, syn z miską, ja z mieszanymi uczuciami :P
Przy kasie panicz nie oglądając się na nas podał pani miskę, pańsko rzucił na ladę swoje trzy pensy i spokojnie poczekał aż pani dławiąc się śmiechem acz z poważną miną zapakuje zakup. Upewniła soę tylko, że dziecko chce miskę, dziecko pokiwało głową że owszem, chce. Odebrał pakunek, i aby zajrzeć do środka czy wszystko się zgadza odszedł dwa kroczki od lady. Moment ten wykorzystał tatuś, dyskretnie schował paniczowe trzy pensy do kieszeni, zapłacił za zakupy i ruszyliśmy do samochodu. Przy aucie dziecko kategorycznie odmówiło schowania swojej siateczki do bagażnika, pojechał do domu z miską na kolanach. Oglądając zawartość siatki co i rusz.
W domu osobiście ulokował zakup w zmywarce.
Mam przeczucie że od jutra Dżunior będzie jadł zupę z metalowej miski.
Alleluja ;)