Chłopaki!

Lilypie Fifth Birthday tickers Lilypie First Birthday tickers

Thursday, 17 September 2015

Miska.

Dżunior doszedł zdaje się do wyczekiwanego wielce etapu powtarzania słów. Jeszcze nieczęsto, ale ruszyło. Czasem coś tam prosiłam żeby powtórzył, ale od długiego czasu jedyną odpowiedzią było "No!". Teraz coraz częściej słyszę próbę powtórzenia. Zauważyłam że młody najbardziej lubi i najlepiej go zachęca wybuchnięcie radosnym śmiechem w takiej sytuacji. Sam się wtedy zaczyna śmiać i tycm chętniej powtarza słowo. Więc stosuję tę metodę, a wybuchnąć perlistym śmiechem nie jest trudno bo dziecię jest przesłodkie starając się powtórzyć.
Dziś po południu wybraliśmy się do sklepu. Takiego turystycznego, z ekwipunkiem na kemping, jako że dżuniorowemu tatusiowi zamarzył się plecak. Młody, słysząc że jedziemy do sklepu, zagarnął leżące na stole bezpańsko miedziaki i był gotowy do wyjścia. Zapytany, potwierdził że jedzie sobie kupić coś dużego. I dlatego zabrał pieniądze. W sklepie tatuś marudził przy plecakach, a panicz ruszył na łowy.
Znalazł upragnioną rzecz dość szybko. Zieloną, emaliowaną, turystyczną miskę. Za nic nie dał sobie wyperswadować wyboru, miska jest mu niezbędna, będzie jadł z niej zupkę. Przewidując nasz opór co do zakupu wymachiwał przekonująco gotówką zabraną z domu, że on ma pieniądze przecież, nie musimy się dokładać, sam sobie miskę kupi. Tośmy z mężem skapitulowali, zacukani sytuacją, uporem dziecka które raczej z zasady w sklepie się nie upiera, nie żąda, daje sobie wytłumaczyć. Zielona emaliowa miska urosła do rangi zakupu miesiąca, co najmniej. Mąż nieco roztargniony sytuacją wybrał sobie w końcu plecak i ruszyliśmy do kasy. Tata z plecakiem, syn z miską, ja z mieszanymi uczuciami :P
Przy kasie panicz nie oglądając się na nas podał pani miskę, pańsko rzucił na ladę swoje trzy pensy i spokojnie poczekał aż pani dławiąc się śmiechem acz z poważną miną zapakuje zakup. Upewniła soę tylko, że dziecko chce miskę, dziecko pokiwało głową że owszem, chce. Odebrał pakunek, i aby zajrzeć do środka czy wszystko się zgadza odszedł dwa kroczki od lady. Moment ten wykorzystał tatuś, dyskretnie schował paniczowe trzy pensy do kieszeni, zapłacił za zakupy i ruszyliśmy do samochodu. Przy aucie dziecko kategorycznie odmówiło schowania swojej siateczki do bagażnika, pojechał do domu z miską na kolanach. Oglądając zawartość siatki co i rusz.
W domu osobiście ulokował zakup w zmywarce.
Mam przeczucie że od jutra Dżunior będzie jadł zupę z metalowej miski.
Alleluja ;)

Tuesday, 1 September 2015

Au i Jau.

Z przyjemnością obserwuję koegzystencję Dżuniora ze zwierzętami domowymi. Ładny to widok kiedy kocina układa się w nogach dziecka siedzącego na sofie, albo gdy dziecko, oglądając bajeczkę jakby od niechcenia smyra po pleckach psa leżącego obok. Wzruszające. Inny rodzaj zabaw z trzydziestoparokilowym psem, delikatne pieszczoty dla młodziutkiej  półtorakilogramowej kici. 
Młody zwraca uwagę czy zwierzyna ma jedzenie i wodę, i zawsze informuje kiedy trzeba dosypać/dolać. 
Na spacerach zwraca uwagę na nieposprzątane kupy, marszczy brewkę - wie, że po piesku należy posprzątać. 
Chyba będzie lubił zwierzęta, dokładnie jak mamusia i tatuś :D czasem się zastanawiam jakiego jeszcze zwierzyńca dorobimy się jak dzieć podrośnie i nastanie czas ukochanych chomiczków, papużek, szczurków, rybek..... Do tej pory wspominam tę drobną i drobniejszą menażerię ze swojego dzieciństwa, to zostaje w sercu na zawsze. I mam nadzieję że i z Dżuniorowym serduszkiem będzie tak samo.
A w ogóle to pies zaczął reagować na moje kicikici (zwykle słusznie zgaduje że jak wołam kota to mam coś dobrego), przygotowywanie posiłków w kuchni zawsze oznacza towarzystwo. Dziecko na stołeczku, kot siedzący na stopniu owego stołeczka, pies siedzący bliziutko na podłodze. I czuję się od razu jak władca pierścieni :D Czy może raczej władca parówki ;) Ale nie tylko jedzenie. Stoimy z mężem w kuchni, rozmawiamy. I ni z tego ni z owego nagle hyc - Dżunior na stołeczek, kocina na stopień, psina siedzi obok. Kuchnia mała, robi się tłoczno. I swojsko. I szalenie rodzinnie i miło :)
Wieczorem w kuchni dzielę między zwierzynę skrzydełko kurze z Dżuniorowej zupki dnia. Dwie pary oczu, czujne spojrzenia czy dzielę równo. Kot mruczy, pies dyszy niecierpliwie. Jedno na stołeczku, drugie na podłodze. Kot miauczy jak pies dostanie pierwszy. Pies leci do miski, ale zerka ile dostał kot. Wpada dziecię, patrzy czy nie mam czegoś dobrego dla niego. Mięska nie chce na szczęście, zwierzyna może odetchnąc z ulgą...
I jest wesoło :)

Tuesday, 25 August 2015

Wycieczki małe i większe.

Jako że Dżuniorowy tata ma tydzień wolnego, a na wakacjach byliśmy w czerwcu, organizujemy sobie czas wycieczkami jednodniowymi, a także usprawnianiem przydomowego ogródka. Powstaje domek dla młodego, zabawki, a dziś także zostały dookoptowane dwa nowe krzaczki owocowe. Dziecię w drodze powrotnej do domu miało krzaczek koło fotelika w samochodzie i w ten sposób borówki wsiadły wraz z krzaczkiem do auta w sklepie, ale już z niego nie wysiadły :P 
Panicz w siódmym niebie, lubi jak coś się dzieje. Długie wyprawy go nie męczą, łazi z lubością godzinami i tylko należy być zaopatrzonym w jedzenie i picie. Oraz wygodne buty ;) Albo jedziemy samochodem, pytam czy jedziemy do domu i odpowiedź jest zawsze - nie! Nieważne gdzie, byle w podróży ;)
Z serii matka w szoku: byliśmy dziś w sklepie, panicz sobie zwiedzał jak to on, zapragnął dostać nożyczki i naklejki, proszę uprzejmie. Ale nie o tym. Zatem pokazał mi naklejki z cyframi, i wbijając mnie z glebę, stuka paluszkiem po cyferkach i mamrocze eight, nine, three... prawidłowo! Ja durna matka nie wiem, kiedy się tego nauczył :P Znaczy teoretycznie wiem, młody lubi aplikacje edukacyjne na tablecie, tylko nie wychwyciłam momentu :P
Jutro kończymy domek w ogródku, a pojutrze wielka wyprawa do wielkiego akwarium :D Już się nie mogę doczekać, zarówno samej atrakcji jak i reakcji panicza. Będzie się działo :>

Thursday, 20 August 2015

Nieśmiały!

Musimy sie zsocjalizować!
Mam co do tego głęboki opór, panicz niestety też.
Ale trzeba bedzie pochodzić na zajęcia od września, oswoić (albo przynajmniej próbować) ludzi, dzieci. Bo od stycznia w przedszkolu będzie potworny armageddon jeśli tego nie zrobimy. Młody to straszny dzik, byle co i zasłania oczy i ucieka.
Dziś w przedszkolu było podobnie, nie dał sie zapoznać z panią, przykleił mi sie do nogi i o. Dopiero po dluższej chwili widząc że nic się nie dzieje ruszył do wielkiej fury torów i pociągów w rogu sali.
A przedszkole... Jest ok. Błyskawicznie znalazłam z panią M. wspólny język. Kończyłyśmy sobie nawzajem zdanie i myślę że mamy podobne podejście do sprawy. Obiecałam dać ostateczną odpowiedź do połowy września, bo korci mnie jeszcze zwiedzić to angielskie przedszkole i zadać tamtejszej pani moc podchwytliwych pytań :D Ale już praktycznie jestem zdecydowana, no chyba że w tym drugim miejscu przeżyje jakiś mega pozytywny szok ;)
Plan jest taki: oswoić siebie z ludźmi, oswoić panicza z ludźmi, wcisnąć dziecku kit o wspaniałości placówki opiekuńczo wychowawczej, wyzbyć się panicznego strachu przed pozostawieniem tam dziecka na trzy godziny dziennie, nie dać tego strachu poznać dziecku. I to wszystko do końca roku. Mam wrażenie że będę miała mega stresującą Gwiazdkę w tym roku :P
Play grupy, nadchodzimy :P

Wednesday, 19 August 2015

W kinie po raz pierwszy.

Było spoko! 
Panicz obruszył się tylko przy wejściu do pustej, przyciemnionej sali kinowej i potrzebował chwilę posiedzieć na moich kolanach. Zaraz mu przeszło, jak stary kinomaniak zabrał się do odpakowania milky waya, popcornem pogardził, postawił sobie na fotelu soczek. 
Bałam się momentu zgaszenia światła, ale niepotrzebnie. Młody zdążył się zadomowić i ta drobna zmiana nie zrobiła na nim wrażenia.
Oczywiście poszliśmy na Tomka, bo jakże by inaczej. Więc seans super :D Aż do napisów końcowych. Bo gdy zabłysło światło panicz jakby uświadomił sobie że na początku mu się nie podobało i spokojnie acz stanowczo zarządził odwrót. Prosto do mc donaldsa, którego zdążył wykukać jeszcze przed wejściem do kina :P
Jutro odwiedziny przedszkola. Jakoś tak jestem spięta, mimo że jutro jeszcze nie muszę podejmować żadnych decyzji. Myślę że poczekam z tym do września, kiedy obejrzę to drugie miejsce. Teoretycznie jest jeszcze przedszkole + szkoła prywatna jako trzeci wybór, ale to wiąże się z potężnym kosztem na następne 14 lat. A my myślimy o kolejnym dziecku w przyszłości, a to z kolei oznaczałoby podwojenie kosztów. Mało realne.
Mały na pytanie "kto jest łobuziaczkiem mamusi?" niezmiennie odpowiada: "Daddy!"
Tiaaaaaa... ;)

Tuesday, 18 August 2015

Oj tam oj tam ;)

Trochę czasu minęło od marca :P
I pewnie już bym tu nie zajrzała, gdyby nie natrętne i powracające myśli o upamiętnianiu Dżuniorowych chwilek. Jako leniwiec wielki chwytam głownie owe chwile na zdjęciach, zawsze aparat pod ręką więc cyk i jest. Jak panicz na przykład po raz pierwszy jajo obiera. Nie znoszę obierać jajek ze skorupek a tu proszę - synek zawsze i chętnie :D takich momentów jest cała masa, nie sposób zapamiętać, zdjęcie nie zawsze wszystko odda i stąd ciśnienie żeby jeszcze może opisać. I tu problemik, bo mimo szczerych chęci jakoś zapału brak ;)
Ale, do rzeczy. Teraźniejszość ma się tak, że w czwartek idziemy oglądać z Dżuniorem przedszkole. Pierwsze na króciutkiej liście które zaakceptowałam na tyle żeby choć rzucić okiem. Pani przez telefon była dziś co prawda jakaś rozkojarzona, ale dajmy jej drugą szansę. Oferta brzmi zachęcająco, polsko-angielskie, pełne typowo polskie wyżywienie, dobre opinie. Na mej krótkiej liście jest jeszcze jedna placówka, angielska. Pierwsze przedszkole w domu, drugie - typowy przedszkolny budynek. Zobaczymy. Młody zaczyna definitywnie w styczniu. Nie wiem jak przeżyję rzucenie dziecka w paszczę bezwzględnych reguł przedszkolnych i innych podłych obcych dzieci, pewnie na xanaxie wyląduję, ale co tam :P To już najwyższy czas niestety odczepić dziecko od maminej nogawki, co w przypadku panicza oznacza raczej odśrubowanie, odklejenie i wyrwanie z korzeniami. Od tej nogawki, oczywiście.
Cóż jeszcze. Panicz poszerza zasób słownictwa. Ku memu lekkiemu zacukaniu poszerza o słowa i zwroty angielskie, polskie mając raczej w kuprze. Tak więc "why?" słyszę jakieś dwieście razy dziennie, "what??" jakieś pięćdziesiąt razy mniej. Na prośbę o posprzątanie zabawek panicz schyla się i boleśnie woła "heavy!" Gdy przygotowuję mu jedzenie słyszę radosne i motywujące "do it!" I tak jeszcze troszku. No, nie wolno nie wspomnieć o radosnym "daddy!!!" codziennie popołudniu kiedy panicz słyszy dźwięk klucza w zamku. Aha, kolory rozróżnia i nazywa również po angielsku.
Zdań dalej brak, w jakimkolwiek języku. Ale chyba skoro jest progress, plus młody rozumie doskonale po polsku i niezgorzej po angielsku, to chyba nie ma się czym martwić? Mam nadzieję :P
Szaleństwo Tomkowe trwa już ponad rok. And counting :D
A tak to stara bida i nic ciewawego, tylko te dni tak szybko uciekają że chwilę człowiek nie zajrzy na bloga a to juz pięć miesięcy :P

Tuesday, 31 March 2015

Co za miesiąc :P

No coś okropnego. 
Najpierw ten paskudny rotawirus. Potem małżonek zapadł na zapalenie gardła i tydzień na antybiotyku, a od przedwczoraj Dżunior z katarem, pokasłujący. Bosz, mam dosyć chorób :/
Do tego pogoda zupełnie do bani, leje i wieje. I nie jest to bynajmniej deszczyk do spacerowania, ale ulewy i wichury zrywające dachówki i przewracające płoty. Nie nasze na szczęście, ale o wyściubieniu nosa z domu nie ma mowy.
Nie jest fajnie, mam zdecydowany spadek formy psychicznej, nic mi sie nie chce, beznadzieja i kilometr mułu. Pozostaje pomodlić się o dobrą pogodę, to zawsze trochę pomaga :/
Sytuację ratują trochę zbliżające się Święta, panicz z zapałem klei baranki, kurczaki, i zabiera się za pisanki. Na trochę nas to zajmuje, zresztą młody lubi prace plastyczne w ogóle i mamy przy tym miłą rozrywkę.
Staram się dziecię stymulować żeby wreszcie łaskawie zaczęło gadać, ale poza stałymi odzywkami umożliwiającymi podstawową komunikację - dziecięciu się wyraźnie nie spieszy i za nic ma prośby nasze odezwania się po ludzku.
Zmieniamy wystrój paniczowego pokoju. Duże łóżko, dorosła pościel, nowe zasłonki, dekoracje. To już nie jest pokój bejbiaka i trochę mi żal że już ten czas przeleciał. Mały chłopaczek to jednak zupełnie coś innego niż słodki niemowlaczek ;)
Siedzimy w domu i chyba powoli zaczynam łapać poziom frustracji i odizolowania od życia jaki muszą odczuwać więźniowie w zakładach zamkniętych. Chyba do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak potężną karą jest przymusowe zamknięcie w czterech ścianach.

Tuesday, 10 March 2015

Najgorszy tydzień.

Bez wątpienia był to jeden z najgorszych tygodni mojego życia, a dla Dżuniora to już w ogóle.
Już teraz wiem, jak dziecko przechodzi rotawirusa. Wiem także jak przechodzi go osoba dorosła - to już z autopsji.
Panicz cierpiał bardzo, prawie cały tydzień, a ja umierałam ze strachu żeby się nie odwodnił. Koszmar. W szczegóły się wdawać nie będę, bo to nie miejsce po temu. Ale mam drgawki nerwowe na samo słowo rotawirus.

W zeszłym tygodniu wybraliśmy się do lekarza. Wizyta jak wizyta, Panicz nienawistnie łypał na doktorka od samego wejścia, coś nie ma zaufania do tego typu ludzi. Nie powiem że do białego fartucha, bo tutejsi lekarze ich nie noszą. Ale generalnie gabinet lekarski nie napawa Dżuniora optymizmem.
A więc dziecko się zasępiło, i pewnie trwałoby dalej w tym stanie, gdyby doktorek nie wyrwał się był z łapami. Ale się wyrwał nieszczęsny. Panicz zareagował dziką awanturą na macanie paluszków, osłuchiwanie, zaglądanie do gardła i uszu. Wśród wrzasków lekarz próbował przekupić go naklejką, pokazał cały arkusz, ze zwierzątkami. Został brutalnie zignorowany. Wrzask ustąpił dopiero wtedy gdy młody wyswobodził się z żelaznego uścisku tatusia i schronił w moich ramionach. Tatuś wysłuchał porad i zaleceń, pobrał recepty, pogaworzył jeszcze z lekarzem, i nadszedł luby dla Dżuniora moment przywdziania czapki i kurtki. Co niechybnie, o losie szczęśliwy, oznaczało opuszczenie gabinetu.
Panicz odzyskał rezon, uśmieszek zawitał na buzi. Dopiełam mu kurtkę, tatuś powstał z krzesełka i podążyliśmy do wyjścia. I w tym momencie dziecię wyrwało od drzwi i leci do lekarza. Zgłupiał, myślę. Ale nic, we trójkę z doktorkiem czekamy co dalej. Panicz zgrabnie ominął lekarza, wspiął się na paluszki i zaczął grzebać mu na biurku. Odnalazł arkusz naklejek, zabrał jak coś co mu się bezwzględnie należy i ruszył do drzwi. Tu nas odblokowało, doktorek bowiem nie zamierzał się rozstawać z CAŁYM arkuszem. Tu znowu nieco obruszylo się dziecko. No bo jak to. Obiecał!
Jakoś udało się w końcu wyjść z jedną tylko naklejką, ale wątpię żeby młodego niechęć do doktorów zmalała. Raczej wprost przeciwnie :P



Dziecko ozdrowiało w sobotę, dzień po odebraniu wyników badań. Oddał atrakcje zdrowotne tatusiowi. Oraz mnie. Tatuś chorował w niedzielę. Ja miałam mniej szczęścia i rozłożyłam się w poniedziałek, kiedy z młodym byłam sama w domu cały dzień.
I nie pisałabym o tym, bo to paniczowy blog, ale ten poniedziałek bardzo nam się udał. Znaczy ja spędziłam go na łożu boleści, ale Dżunior bardzo się wykazał. Był niezwykle grzeczny, ładnie się bawił, z uśmiechem siostry miłosierdzia próbował mi wciskać do ust a to kawałek bułeczki, a to słonego paluszka, a to słomkę z piciem. I nawet sie nie obraził jak nijak nie byłam w stanie przełknąć tej troski ;) jeśli coś chciał, to spokojnie czekał aż się zwlekę z wyrka, a i nie chciał zbyt często. 
Jako, że już dziś mi o wiele lepiej, to i Paniczowi ta grzeczność jakoś tak automatycznie spadła ;)
A z innej beczki, to w ciągu dwóch dni zleciało mi ponad trzy kilo. Cudownie osłodziło mi to cierpienia :3
Szkoda tylko ze Panicz tak sie musiał wycierpieć :/

Saturday, 28 February 2015

Mamy fazę na muffiny.

Dżunior nie lubi niepotrzebnego hałasu. Używanie np. miksera w kuchni działa na niego odstręczająco. Najpierw bawiliśmy się kruchym ciastem, ale to ja musiałam zagnieść, rozwałkować, układać na blaszce. Panicz pomagał jak mógł, wiadać było że prace kuchenne go porywają, ale to nie było to.
Ostatnio ruszyliśmy z muffinami - wpadłam na to dopiero teraz bo jestem zbyt niecierpliwa na nakładanie ciasta do papilotek, zdecydowanie preferuję ciepnięcie ciasta do blaszki i już. Ale dla Dżuniora okazało się to strzałem w dziesiątkę. Fantastycznie miesza w jednej misce suche składniki, potem w drugiej mokre. Dziś nawet dałam mu trzepaczkę do rozbełtania jaj i super sobie radził. Zostało dla mnie co prawda to żmudne nakładanie porcji ciasta, ale jakoś tak z pomocą młodego nie było to aż tak upierdliwe ;)
Tak więc w tygodniu były muffiny jabłkowe, a dziś marchewkowe - i te wyszły naprawdę nieźle :) Panicz tuczy tatusia namiętnie, bo sam mimo zapału za dużo nie zmieści, a ja na diecie. Ale tatuś nie narzeka, albowiem muffiny należą do jego ulubionych wypieków. Wiec generalnie wszyscy zadowoleni ;) muszę tylko poszukać więcej przepisów :)
Oprócz tego nasza zwykła codzienność jest barwna, coraz barwniejsza. Wygospodarowałam kawałek regału na układanki, memory, pieczątki dziecka. Dziecko, tak obdarowane, z wyeksponowaną zawartością zabawek edukacyjnych potrafi spędzić kawał czasu pobierając co i rusz z półeczki nowe pudełko i z zapałem rozpracowując jego zawartość. Lokomotywy wylądowały w oddzielnym pudełku i służą, prócz zabawy, do rozpoznawania kolorów, cyfr, liter. Młody to ostatnie sam sobie zażyczył, ja bym z nauką jednak jeszcze się wstrzymała.. Ale skoro nowe bodźce mają ponoć wspomagać tę nieszczęsną mowę która u panicza leży raczej, to chwytam się wszystkiego co może młodego zainteresować i po udzić do mówienia. Przymierzam się do kupna dziecięcej kuchni z wyposażeniem :P a może po prostu nieco świruję? Ale z drugiej strony widać jak panicz namiętnie poznaje, próbuje, cieszy się nowymi umiejętnościami... Tylko magazynu na te wszystkie sprzęta zaraz nam będzie potrzeba :P
To jest mega fascynujące, to patrzenie jak Dżunior rozwija się jak dziki :) To tempo, zapał, wydajność... Niesamowite.
Jestem już na etapie żałowania że mąż nie zgadza się na kolejnego geniusza w rodzinie :3

Monday, 9 February 2015

Czy można kąpać się w ubranku?

Wczora z wieczora ;) szykowalismy kapiel dla Dżuniora. Woda leciała, piana rosła, panicz przytargał dinozaura do kąpieli. Mąż zaczął mi tłumacxyć gdzie przymocujemy bramkę do ściany, tak żeby nie była w drzwiach pokoju młodego. Rozważając plusy i minusy pomysłu spojrzałam w kierunku wanny, no i mnie zamurowało. W środku, w ubraniu i kapciach, wśród wody i piany, stał panicz. Stał sobie cichutko, i tylko minę miał jakby taką niewyraźną, nieokreśloną. Mąż, zdziwiony moim nagłym stuporem, oderwał się od ściany i wszedł do łazienki. Zamarł takoż. Po chwili nas zbiorowo odblokowało, rozebraliśmy dziecię z mokrych ciuszków, i dalej kąpiel przebiegała bez zakłóceń. Znaczy do momentu mycia włosôw, ale to już inna bajka ;)
Uświadomiłam sobie tylko z jaskrawą ostrością, jak bardzo musimy uważać, i jak kompletnie nieprzewidywalny może być Dżunior ze swoimi pomysłami...
Pieczenie ciasteczek wysunęło się na prowadzenie w ulubionych zabawach. Do ulubionych należy też dalej zabawa pociągami i torami, oraz układanie puzzli. A na przykład czytanie książeczek też może być, byle nie za długo... ;)

Wednesday, 4 February 2015

Dwulatku, pomyśl ;)

Parę miesięcy temu, jesienią, a także i wcześniej - podsuwałam Dżuniorowi napoje ze słomką. Które to napoje okazywały się niewypałem, młody gryzł słomkę, denerwował się że nie leci, jakoś mu to zupełnie nie podeszło. Nie to nie. Jakiś prikaz że dziecię musi pić ze słomki? Niet. 
Przedwczoraj mąż próbował podsunąć dziecku kartonik soczku, ze słomką. Ja na to walecznie że nie, panicz nie lubi, nie chce, będzie się złościł. Dziecko stało spokojnie przysłuchując się ożywionej dyskusji, to u nas raczej rzadkość. Te dyskusje w sensie. W koñcu się zapowietrzyłam, małżonek wręczył dziecku kartonik, więc zaczęłam rozglądać się za ściereczką. A panicz? Godnie i niespiesznie ujął kartonik, słomeczka do buzi, i zaraz oddał nam puste opakowanie. Pić się dziecku chciało......

Układanki. Miła rozrywka. Tylko słabo są układalne na miekkim dywanie, i te kartoniki nie zawsze dobrze przystają, co bywa nieco denerwujące. Ale panicz lubi.
Dziś sciągnęłam aplikację z układankami (z Tomkiem rzecz jasna), a w bonusie w owej appce jeszcze memory było. No i Dżunior rozpirzył system, że tak powiem. Puzzle spokojniutko, przesuwając palcem kawałki. Nie wiem czy sześć elementów to dużo dla dwulatka, po paniczu sądząc, raczej niewiele. A już przy memory to kwiczałam z podziwu, 25 obrazków, i mały skubaniec łączył je w pary jak stary (rymuję ze wzruszenia). Pamiętał gdzie wcześniej mignęła para i wracał bezbłędnie do zakrytych pól. Mało nie zachrypłam od żywiołowego aplauzu. Pojął błyskawicznie że gry plan jest taki, żeby znaleźć dwa takie same obrazki. I tak sobie myślę że z kartonowym memory nie poszłoby tak łatwo, obrazki rozsypane na dywanie byłyby chyba bardziej interesujące z nieco innym zastosowaniem ;)
A jeszcze dziś panicz piekł ciastka, skoro już tu jestem to napisze :D Pięknie mu szło. I pięknie je jadł :) Zauważyłam, że to co dziecię samo sobie szykuje do jedzenia, dużo bardziej mu smakuje i o wiele chętniej zjada... To sie zdaje mi się zmienia człowiekowi na starość, jednakże na razie działa więc coraz śmielej pozwalam Dżuniorowi działać w kuchni... Skoro lubi... :>



Friday, 30 January 2015

Samodzielność..

Nastał ten czas, kiedy Dżunior coraz wiecej i wiecej rzeczy chce robić sam. A ja odkurzam swoją lekko stęchłą wiedzę teoretyczną i wycierając rozlane mleko, zbierając płatki kukurydziane z podłogi, rozbity talerz - przypominam sobie jak ważna jest samodzielność dziecka,ci jak wspaniale że chce sam, że tak się cudownie rozwija. Czasem wyrwie mi się podniesionym głosem, bezradne "Synu!!!", ale to tylko w chwili załamania, tak to potulnie ścieram rozlany soczek i hajda do przodu. 
Panicz sam przygotowuje sobie śniadanie, mnie pozwala łaskawie podgrzać mleko. Sam wyjmuje naczynia ze zmywarki o ile tylko dopadnie mnie w odpowiedniej chwili, znaczy kiedy mam zamiar to zrobić. Sam chetnie załaduje pralkę, z hukiem wrzuci do zlewu brudną szklankę i talerz, wdrapie się na stołek żeby pobrać kubeczek z suszarki. Fascynujące.
Nie mniej fascynujące jest to, że nagle dostaje dwóch lewych rączek jak trzeba pozbierać książeczki, zabawki, czy posprzatać po rysowaniu.
Okres obskubywania. Czasem mam ochotę kupić okazałą gęś i podrzucić dziecięciu. Niestety cierpią książeczki, młody oskubuje kolorowy papier z tektury. Pudełeczka, opakowania, papierki z kredek, nalepki z opakowań po jogurtach. Ostatnio mega ulubione, wciągające zajęcie. Dziś pod sklepem zakwitliśmy na dobry kwadrans, panicz pod koszem na śmieci, odpakowywał kupiony przed chwilą autobus. Skubał, zrywał po kawałeczku kartonu, skrzętnie wyrzucając każdy strzępek do kosza. Za chiny nie pozwalał sobie pomóc, bo SAM!!!, a zabawka była porządnie zapakowana. Lekko zmarzły mi nogi zanim ruszyliśmy spod kosza dalej, ja z ulgą, a panicz cały w skowronkach wymachując autobusem, który gra, świeci, i któremu drzwi się otwierają. Oraz zamykają. Czad :P
Jutro Dżunior ma dzień u Dziadków. Niech się męczą, haha. 

Sunday, 25 January 2015

Aktualnosci.

Styczeń mamy piękny. Co prawda bardziej sie skupiam na sobie, bo po raz milionowy od nowego roku wzięłam się za siebie, ale i u Dżuniora sporo się dzieje. 
Dziecię przekonało się wreszcie do farb, i w ogóle proponowane przeze mnoe prace plastyczne przyjmuje z zainteresowaniem. Rysuje, maluje, przykleja, roluje masę solną, uwielbia naklejki wszelakie. 
No i, co najważniejsze, powoli rusza z mową. Mamy już kilka wyrazów, w których śmiesznie, i zawsze ścina jedną literę. Więc jest bałwa (bałwan) - zresztą wielka fascynacja panicza, bałwany zauważa nawet w poustawianych jeden na drugim pełnych workach śmieciowych ;) Dalej ino (dino, czyli dinozaur), iau (miau, znaczy kotek) au (wiem, ze drobna różnica ale ją słychać - hau) - i więcej nie pamiętam :> ale ruszyło zdecydowanie, i mam nadzieję że teraz to już z górki ;)
Poza tym po dluuugim okresie nienawiści do zup - od jakiegoś czasu codziennie pełną miskę wciąga bez problemu, a ostatnio codziennie musi zjeść dwa, trzy jogurty na podwieczorek. Przy okazji - kupienie jogurtów na pełnym, nie odtłuszczonym mleku, plus bez syropu glukozowo fruktozowego i innych świństw, to nie takie hop siup :P Ale szczęśliwie się udało i panicz się dożywia radośnie. W ogóle jakoś tak lekko brzuszka dostał ostatnio, ale staram się żeby śmieciowego żarcia nie dostawiał, więc niech sobie je na zdrowie. 
W ogóle, patrzę tak sobie na niego, taki "dorosły" w dżinsach i pulowerku, i wierzyć się nie chce że taki maluśki i niekontaktowy był jeszcze na prawdę tak zupełnie, zupełnie niedawno :>

Thursday, 1 January 2015

Mały Nowy Roczek

Obwieściłam dziś Dżuniorowi o poranku, że w nocy przyszedł nowy roczek. Młody rozejrzał się kapkę nerwowo, szczęśliwy nie odnotował żadnych zmian w otoczeniu i zażądał śniadania. I tyle na temat nowego roku :P
Pogodowo także niewyjściowo, wichura ogromna więc 2015 rozpoczęliśmy od dnia na sofce i raczenia się ciepłą herbatą. Panicz między tabletem a klockami pozwolił łaskawie zaciągnąć się do naklejania cekinków i kółeczek, dość niechętnie zjadł zupę (brak przebieżki po dworze to sprawił :P), i tak jakoś weszliśmy wszyscy w nowy rok jak rozkłapciane meduzy. 
Moim pierwszym życzeniem noworocznym jest żeby pogoda paskudna odpuściła, marzy mi się jakaś wycieczka nim sezon świąteczno - noworoczny przeminie i wrócimy do szarej, nieoświetlonej lampkami choinkowymi rzeczywistości :P